Z gówna bicza nie ukręcisz, czyli o „taśmach Kaczyńskiego” kilka słów

kaczyński róże

Obudziłem się dziś wcześniej wcześniej, niż zwykle, tak około czwartej. Jeszcze w łóżku otworzyłem Twittera, gdzie przez całą noc aż do świtu trwało ostre zamieszanie połączone z oczekiwaniem. Gazeta Wyborcza zapowiedziała publikację nagrań mających skompromitować pana Jarosława Kaczyńskiego, ostatecznie pogrążyć PiS, zbić mu słupki w sondażach i ogólnie przewrócić polską politykę do góry nogami. Ktoś z Czerskiej napisał na Twitterze, że „zapomnieli” zwiększyć nakład, więc warto wybrać się do kiosków jak najwcześniej. To ostatnie zabrzmiało trochę podejrzanie, bo jeśli wypuszcza się numer z przełomowym materiałem, to chyba warto wcześniej pomyśleć o nakładzie.

Mimo to, połknąłem haczyk, łyknąłem internetowy szum i już w pół do szóstej byłem gotowy, by za trzydzieści minut stanąć przed pobliskim kioskiem z jedynymi czterema złotymi, które w obliczu wagi zapowiadanych treści nie były warte nic, poza ceną kruszcu na złomie. Kiedy już miałem wychodzić z domu na mroźną, spowitą jeszcze mrokiem ulicę, zerknąłem jeszcze raz na Twittera.

A tam – już kilka minut przed szóstą – setki wiadomości, że oto po raz kolejny ktoś robi ludzi w Polsce w przysłowiowego chuja.

Okazało się, że tzw. „taśmy Kaczyńskiego” opublikowane przez Wyborczą, to równie przysłowiowe „kręcenie bicza z gówna”. Jeśli są to nagrania, które miałyby w jakikolwiek sposób skompromitować prezesa PiS, to opozycja i media opozycyjne są – kolejny raz – w przysłowiowej dupie. Nie mają na Kaczyńskiego nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób naruszyć pozycję jego, partii i rządu, którymi steruje.

Z moje perspektywy wygląda to tak. Instytut Lecha Kaczyńskiego, w którego radzie (organ kontrolny) zasiada Kaczyński, jest właścicielem spółki Srebrna. Spółka ta chciała zbudować wieżowce w centrum Warszawy. Nie otrzymała jednak na to zgody od ratusza, kierowanego wtedy przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Przedtem jednak zleciła dalekiemu kuzynowi Kaczyńskiego przygotowanie dokumentacji i projektu niezbędnych na wstępnym etapie inwestycji. Teraz ten facet chce od Instytutu pieniędzy za swoją pracę. Co mówi Kaczyński? „Niestety, nie możemy tak po prostu zapłacić za niezrealizowaną inwestycję, ale zachęcam do złożenia sprawy do sądu, gdzie zostanie określone, na ile niezrealizowanie jej to wina nasza, a na ile Ratusza, który ją zablokował.”

Ot i cała historia.

Kaczyński nie bluzga, nikogo brutalnie nie atakuje, przedstawia sprawę miliardowej inwestycji zaskakująco precyzyjnie jak na starego, źle ubranego kawalera mieszkającego z kotem w kawalerce, perfumującego się wodą kolońską. Przy całej mojej niechęci i obrzydzeniu do polityki, jaką prowadzi w Polsce, tutaj zwyczajnie nie ma się do czego przypieprzyć.

Wygląda to wszystko niestety na jakiś rozpaczliwy gest opozycji, która ujawnia nim wyłącznie swoją już nie tyle słabość, nie bezradność, ale zwyczajną agonię. Sformułowanie „opozycja totalna”, tak chętnie powtarzane przez ludzi partii rządzących, okazuje się w przypadku akcji Wyborczej, dość celne. Nie tylko w tym wymiarze, że mamy w Polsce opozycję krytykującą absolutnie wszystko, co wychodzi z rąk PiS, ale również dlatego, że jest w działaniach ta drażniąca egzaltacja, rozpaczliwość, ten dramatyzm i chęć odwrócenia losów kraju jednym hasłem, jednym artykułem, jedną manifestacją.

Tymczasem rząd PiS robi każdego dnia tyle głupot szkodzących Polsce, że wystarczyłoby wziąć choćby jedną, jakąś drobną, ale taką, która ma wpływ na życie Polaków. Horrendalne zarobki urzędników NBP na pewno budzą oburzenie i są wdzięczne medialnie, ale dla kieszeni Polaków nie mają żadnego znaczenia. Nikt, nawet partie określające się jako liberalne, nie potrafiły jak do tej pory wytłumaczyć, co niebezpiecznego jest w kolejnych programach socjalnych typu 500+, nie potrafią wytłumaczyć, jak kolejne podwyżki podatków uderzą nas w końcu po kieszeniach, dlaczego rozbudowywana armia urzędników oznacza nie tylko zwiększone wydatki budżetowe i biurokrację, ale również wzrost inwigilacji obywateli. Żadna z opozycyjnych partii nie zaproponowała jakiejkolwiek alternatywy wobec pomysłu odstrzału polskich dzików i nie wytłumaczyła istoty problemu. Nikt tak naprawdę nie wytłumaczył ludziom, co PiS robi w sądownictwie.

Jest tylko histeryczny skowyt o „niszczeniu demokracji” i „staczaniu się w autorytaryzm i nepotyzm”. Jeśli dzisiejszy artykuł Wyborczej miał zatrzymać te kasandryczne wizje, to nic z tego. Wróżę zwyżkę słupków w sondażach dla PiS-u i znowu rechot z opozycji prorządowych publicystów, tym razem uzasadniony bardziej niż zwykle.

A Jarosław Kaczyński powinien – jak na tym obrazku – powinien udać się na Czerską z podziękowaniami. Z bukietem róż.

Dodaj komentarz