Kilka SŁÓW o WORD-ach

kkk

Pierwotnie chciałem napisać o tym, dlaczego zamiana pana Macieja Kudryckiego na pana Przemysława Sarosieka to jak zamiana brudnych majtek Vesrace na perfumy Coco Canal i o tym, co ma z tym wspólnego rozstanie Macieja Biernackiego z Platformą Obywatelską. Nie napisałem, bo dostatecznie fachowo i błyskotliwie opisał to pan Obywatel Gie Żet w tekście „Najwłaściwsi ludzie w WORDzie„. 

Co z tego, że ogorzałe buzie, za duże garnitury i swojacka powierzchowność dawały nadzieję na to, że na stanowisku znowu zasiądą po raz kolejny znajomi królika albo wierni funkcjonariusze partyjni, którym zabrakło paru głosów do mandatów, a przecież „kasiora musi się zgadzać”?

W pierwszym przypadku o dymisji zadecydowały jakieś ruskie fajki przewożone nielegalnie w bagażniku Passata. W drugim przypadku o nominacji zadecydował kompletny brak jakichkolwiek doświadczeń w sprawach związanych z komunikacją samochodową oraz doświadczenia w kierowaniu okręgowym związkiem piłki halowej. No i oczywiście wierność partyjna udowadniana każdym tekstem, w którym ilość plwocin wylewanych w kierunku przeciwników politycznych mogłaby zapewnić Białemustokowi dostęp do morza i bieżące uzupełnianie jego wód hektolitrami słonej wody politycznej nienawiści.

Pocieszne zabawy i szermowanie marszałków województwa trzema posadami dyrektorów oddziałów Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego pokazują nie tylko głęboką degrengoladę moralną kolejnych ekip rządzących regionem i równie głęboką pogardę dla cywilizowanych metod wyłaniania osób piastujących publiczne stanowiska.

Dlaczego bowiem – patrząc na to, co się działo i dzieje z „procesem” wyłaniania dyrektorów WORD-ów – ani kompetencje ani doświadczenie nie mają żadnego wpływu na to, kto obejmie te funkcje? Wydawałoby się przecież, że instytucja wydająca ludziom prawa do jazdy samochodem, powinna być szczególnie doglądana pod względem kompetencji swoich pracowników. Wszak chodzi tu o bezpieczeństwo tysięcy osób poruszających się po drogach! O co tu chodzi?

No właśnie o to chodzi, że nie chodzi. Nie chodzi w żadnym stopniu o bezpieczeństwo na drogach. Polskie prawo jazdy nie jest dokumentem, którego ideą jest zapewnienie bezpieczeństwa. Posiadanie prawa jazdy niewiele ma wspólnego z tym, że jego właściciel będzie kompetentnym i rozsądnym kierowcą.

Dyrektor WORD-u nie jest osobą, która ma pilnować, aby na drogach ma być bezpiecznie. Dyrektor WORD-u ma pilnować, aby do kasy jego urzędu spływało jak najwięcej pieniędzy od obywateli.

Nie wiem, jak to jest w innych państwach, ale proces zdobywania prawa jazdy w Polsce – najpierw w trakcie obowiązkowego (sic!) szkolenia w jednej ze szkół, a potem w trakcie egzaminu – jest z bizantyjskim rozmachem rozbudowaną, urzędniczą maszynką do zbierania pieniędzy.

Szkoły jazdy w Polsce funkcjonują na zdrowych, wolnorynkowych zasadach i chwała im za to. Wykorzystują – i słusznie – absurdalny obowiązek udowodnienia, że przebyło się ileś tam godzin szkolenia przed przystąpieniem do egzaminu. Nie rozumiem, dlaczego egzaminatora powinno obchodzić, czy jeździć samochodem nauczył mnie jakiś instruktor z papierami, czy wujek Szymek pod jego chałupą? Egzaminatora powinno obchodzić, czy potrafię jeździć samochodem, czy nie. A przede wszystkim to, czy potrafię jeździć bezpiecznie.

Szkopuł w tym, że egzaminy na prawo jazdy tego nie sprawdzają! Czy naprawdę nieumiejętność parkowania równoległego tyłem pozbawiła kogoś życia? Czy jazda tyłem po łuku zakończyła się czymś poważniejszym od zarysowanego błotnika? Czy ruszanie pod górkę na ręcznym jest na tyle ważną umiejętnością, by za jej brak uwalać kogoś na egzaminie?

Dlaczego na egzaminach z prawa jazdy nie sprawdza się, czy ludzie potrafią sprawnie wyprzedzać inne auta poza miastem? Czy potrafią dobrze używać długich świateł po zmroku? Czy potrafią się prawidłowo zachować, gdy wpadną w poślizg albo gdy przejeżdżają przez kałużę? Czy trzymają się prawej strony jezdni na dwupasmówce? To są przyczyny wielu tragedii na drogach, ale nikogo to nie obchodzi podczas egzaminów na prawko.

Wkuwanie na pamięć znaków drogowych, aby zaliczyć je na egzaminie też ma znikomy sens, bo w razie złamania jakiegoś zakazu albo nakazu i tak pełną odpowiedzialność ponosi osoba, która tego dokonała, a nie WORD, który teoretycznie sprawdził, że ta osoba zna znaki i może jeździć….

Nie jest to oczywiście wina tego lub innego WORD-u, bo problem jest głębszy i wynika z pospolitego wśród polityków i urzędników umywania rąk od odpowiedzialności, które nie tylko daje czyste sumienie, ale również kilka złotych więcej w budżecie państwa. To ty obywatelu musisz nam udowodnić i przekonać, jak bardzo pragniesz jeździć samochodem. Aby to zrobić, daj nam dużo pieniędzy, schyl się przed nami, udowodnij – jak tresowany piesek – jakie sztuczki nauczyłeś się wykonywać. Jeśli litościwie uznamy, że po kolejnej próbie, możemy zaszczycić cię odrobiną litości, dostaniesz upragniony papierek. Tylko się nie łudź, że daje ci on cokolwiek poza dowodem na to, że w kolejnej sferze życia jesteś tylko uległym sługą urzędników i polityków. W Białymstoku osobą, której musisz od teraz składać hołd poddaństwa i prosić o możliwość jeżdżenia własnym samochodem jest wieloletni działacz piłki halowej, by the way.

O bezpieczeństwo swoje i innych musisz zatroszczyć się sam. Państwo nie jest od dbania o bezpieczeństwo, ale od tego by karać tych, którzy w jego mniemaniu je naruszą. 

Dodaj komentarz